wtorek, 11 października 2016

Czuję się (nie) doskonale



Znakiem firmowym Szkocji (a może i całej Brytanii) jest niedoskonałość, manifestująca się we wszelkich dziedzinach życia. Jeśli ktoś przyjeżdża tu z oczekiwaniem, że wszystko będzie ładne, uporządkowane, zadbane i zorganizowane- może się srodze rozczarować. Niedoskonali są ludzie i samochody, niedoskonałe ulice i miasta,sklepy i urzędy. No i NIE MA autostrad!!!
Mnie- przybyłej z wymuskanej i nowoczesnej Warszaw(k)y/i nie w smak był ów estetyczny dysonans między tym, co realne a tym, co wyobrażone na temat "brytyjskości" czy "Zachodu". Wszystko w Edynburgu wydawało mi się stare, zaniedbane i w jakiś sposób ułomne- gdzie tam Brytanii to takich wzorców tego "jak powinno być" jak choćby Niemcy czy Szwecja.
Weźmy choćby takich Szkotów- nie dość że z nadwagą, to jeszcze w porozciąganych dresach, albo z niekompletnym uzębieniem  ,a to nie ostrzyżeni jak trzeba albo gubiący na ulicy kasę z dziurawych kieszeni.
Albo weźmy takie Szkotki- nie dość że grube, to jeszcze wbite w przyciasne legginsy, albo z kilogramową "tapetą" albo w ogóle bez makijażu i bez gustu, za to z  ochrypłym głosem i tubalnym śmiechem na cały autobus.
Albo dzieci- jakies takie rozczochrane, rozwiane, często w skarpetkach nie do pary, brudzące się i chlapiące, bez szalików i rękawiczek, łażące po zimnym Morzu Północnym i napychające się czipsami.
Albo starzy ludzie: czasem w autobusie  stanowiący 75 % składu, a to panie z balkonikami,a to  panowie o kulach, i jeszcze  staruszki z demencją z opiekunami.

Albo jedzenie: bekon i groszek, jajko sadzone i chleb z waty, najlepiej zamówione w "Take away'u" i spożyte na kawałku tektury.
Albo choćby ulice: nie za czysto jakoś (nie to, co w Wiedniu), mało bankomatów, prawie żadnych reklam (nie to, co w Warszawie), jak przed kafejką wystawione jakieś stoliki i krzesła to każde z innej parafii, że strach usiąść.
Albo jak coś organizują, jakiś event czy fair- to albo się z czymś spóźnią albo zapomną (nie to co Niemcy).
Albo jak mieszkanie sobie urządzą, to napchają jakiegoś kiczu, a to "love"albo "sweet home" i jeszcze takie wszystko jest niepozamiatanie,niepoustawiane i niepozmywane (nie to,co u nas).
Jakby tak chcieć ocenić jednym słowem, to w zasadzie w Szkocji jest brzydziej (nie mówię o krajobrazie). Brzydsi są ludzie, gorsze samochody, ulice brudniejsze a plaże kamieniste.
Kiedy już oswoiłam się z tą nową dla mnie estetyką zrobiło mi się nagle wstyd, bo podeszłam do tak gościnnego dla mnie kraju z jakże nadwiślańskim nastawieniem: krytykowaniem, ocenianiem i porównywaniem.
To właśnie z powodu tej niedoskonałości jest mi tu dobrze,bo niedoskonałość jest bardzo ludzka, sprawia że zarówno od siebie jak i od innych nie oczekujemy cudów- ani w wyglądzie, ani w zachowaniu ani w umiejętnościach. Dążenie do perfekcjonizmu- szczególnie w sferze zewnętrznej
- jest dla mnie przejawem choroby zwanej "niskie poczucie własnej wartości", a wygórowane ambicje świadectwem braku akceptacji dla siebie czy innych. Bliżej mi dziś do pogodnych, leciwych Szkotek z tatuażem i nadwagą niż do katujących się wiecznym odchudzaniem super lasek,  ciągle niezadowolonych z siebie i z innych.
I żeby była jasność-mimo sędziwego wieku dalej kocham ciuchy, kosmetyki i nie przepadam, kiedy rozmiar skacze mi z 42 na 46. Natomiast świetnie się czuję, nie musząc się na  tym skupiać u siebie i innych - podobnie jak nie muszę się denerwowac, że coś nie idzie zgodnie z doskonałym, wyśrubowanym planem.
Najdziwniejsze jest to,że mimo braku owej "presji doskonałości", mimo tych spóźnień, poślizgów, pomyłek, rozprutych spodni, niezbyt czystych podłóg i rąk, przykurzonych książek i obtłuczonych elewacji, przepełnionych pojemników na śmieci, autobusów sprzed drugiej wojny i ludzi z krzywymi zębami jakoś to wszystko funkcjonuje i ma się dobrze. 
Mam się dobrze i ja i moja rodzina- w świecie, który pomieścił również i nasze,jakże liczne niedoskonałości.