poniedziałek, 19 października 2015

Z bliskością o Obcych








Jak powszechnie wiadomo obowiązkiem Polaka na obczyźnie jest czuć się źle,            usychać z nostalgii, mieć rozdwojenie jaźni z powodu tęsknoty za tym, gdzie  POWINNO się być, a skupieniem na życiu w zupełnie innym miejscu  i to wszystko                      ma być świadectwem owego rozdzierającego,                           rzewnego i ofiarnego patriotyzmu, który jest udziałem                                              tak wielu prawdziwych Polaków.                                                         Widocznie nie jestem prawdziwą Polka ani patriotką,                                  bo w Szkocji czuję się dobrze- z powodów oczywistych takich,jak rodzina,  piękno krajobrazu, nieźle płatne zajęcie mojego męża ,mili ludzie wokół,  wygodne mieszkanie,urozmaicony program turystyczno- krajoznawczy,                           obecność Kici itd,itp.
Gdybym temu rozdziałowi w życiu miała nadać jakiś tytuł,to byłaby                      to “Wolność”.   Czuję się tu swobodnie i bezpiecznie. Mam okazję                 obserwować   na codzień koegzystencję różnych kultur,  religii                              i narodów   i bardzo jestem wdzięczna losowi za to doświadczenie.
Do powodów, które wymieniłam doszedł jeszcze jeden- zupełnie innej natury                     i to akurat napawa mnie smutkiem.                                                     Cieszę się mianowicie, że nie muszę uczestniczyć bezpośrednio                     w narodowej dyskusji (choć to słowo to eufemizm) o “zagrożeniu ze Wschodu”               - jak się okazuje “Wschód” to pojęcie bardzo obszerne i                        mimo iż staram się nie zabierać głosu nt.spraw, w których bezpośrednio                nie uczestniczę, a nie ma mnie w Polsce, więc nie dotyczą mnie                        np.skutki osiedlania się u nas reprezentantów innych krajów,kultur                      i wyznań- to jednak pewne zdarzenie bardzo mnie poruszyło i                                dlatego złamię dane samej sobie przyrzeczenie. 
Niedawno dokonano napaści na centrum”Ukraiński Świat” przy Nowym Świecie.                Zwykli bandyci grozili zwykłym ludziom, wyzywając ich i zastraszając,                     a wszystko to w biały dzień pośrodku Nowego Wspaniałego Świata-                        obok drogich sklepów, modnych knajp i parę kroków                                                od Pałacu Prezydenckiego.  
To dla mnie sprawa bolesna, bo mam znajomych Ukraińców, kórzy                             w Polsce ciężko pracują, których z ich rodzinnych stron przygnał niedostatek  i tak                    bardzo ludzkie pragnienie lepszego życia.

Opowiadałam o tym Wiesiowi,kiedy jechaliśmy autobusem wzdłuż  centralnej,edynburskiej         ulicy  Leith Walk, gdzie       obok siebie egzystują sklepiki, knajpy,kluby i  ośrodki                      Pakistańczyków,                    Hindusów, Polaków, Arabów, Chińczyków, Nigeryjczyków i kogo tam jeszcze.              I Wiesio zapytał: “A czy ty sobie wyobrażasz, jak tu na Leithwalku,                       gdzie jest ośrodek “Polak w Szkocji” i Polskie Centrum Pomocy Rodzinie,                                           wparowuje horda rozwrzeszczanych Szkotów, którzy wyzywają pracownice                       od “słowiańskich kurew”, a obsłudze grożą linczem?”. No nie wyobrażam sobie.                  I żeby była jasność- w Szkocji też istnieje nacjonalizm (patrz referendum                    w sprawie UE: wynik prawie pół na pół), zapewne też są faszyzujące                    ugrupowania, ale w przestrzni publicznej obowiązuje umowa społeczna,                         która wymaga poszanowania wszelkich odmienności. A tu w Szkocji  prawie             każdy jest odmienny...
To, co mnie też wprawia w osłupienie, to swoista “logika” tych,którzy                               tak  chętnie wypowiadają się o imigrantach, uchodźcach,                           zagrożeniu Wschodem itp. Prym wiodą rodacy osiadli w Wielkiej Brytanii,                   których wypowiedzi  mam nieszczęście czytać  czasem na jednym z polskich portali.                            Cytuję: “z tego Londynu to się zrobiło  jakieś Kongo”, albo “przecież wiadomo,             że polityka multi- kulti się nie sprawdziła!” itp., itd. To czywiście                           są te “kulturalne” wpisy, bo normą jest używanie wulgaryzmów i                          argumentów około- faszyzujących. Zero refleksji nad tym, że samemu przybyło              się jako obcy do obcego kraju za lepszym życiem, że korzysta się z tutejszych  benefitów i  że od "tubylców" oczekuje się "równego traktowania" że to otwarte, europejskie granice pozwoliły wybrać sobie   miejsce           do życia. Kim się ci ludzie czują- kimś lepszym?! Jakim cudem dają sobie prawo  do oceniania innych nacji?! Nie jestem w stanie tego pojąć.
Podobnie jest z dużą ilością naszego społeczeństwa,które tak strasznie  nienawidzi Europy,  tak bardzo chce się “unarodowić” ,a jednocześnie całą gębą korzysta    z tego,  co ta niedobra Unia ze sobą przyniosła.  Myślę tu o tych,którzy są     tak bardzo                    antyunijni i  propolscy, a jednocześnie pracują za niezłe pieniądze                                                           w   polskich filiach  europejskich korporacji, jeżdżą po świecie i Europie            bez paszportów i wiz, nie  wyobrażają sobie lata gdzie indziej niż w Hiszpanii             a zimy gdzie indziej niż  w Austrii, mają szansę kształcić dzieci na kążdym,   europejskim uniwersytecie itd.itp. 
A gdyby im towszystko nagle zabrano?
 Jednocześnie to ci właśnie chcą zamknąć     przed innymi to,co dla nich  otwarto.  Znowu - ani sekundy zastanowienia                nad własnym brakiem konsekwecji, czy właściwie nad dwulicowością.
Moja lista nie byłaby pełna,gdybym nie wspomniała o fejsbukowych  doświadczeniach  z tematem “Obcy”. Natrafiłam wczoraj zupełnie przypadkiem  na wpis syna jednego  z moich znajomych,którego zresztą darzę sympatią    i poważaniem. Młody człowiek (18- 20lat) posługując się składnym i             nad wyraz dojrzałym językiem z dobrego inteligenckiego domu zjadliwie             ironizował              jak to on “strasznie współczuje tym wszystkim            Ukraińcom, Syryjczykom i innym imigrantom”, którzy tak bardzo chcą się u                  nas osiedlić, a my musimy ulec, bo zmusza    nas do tego wspólnota europejska,               a gdzie ta wspólnota była, jak Polskę Niemcy napadli w 39? I dalej w tym stylu.
Czyli kolejne pokolenie dotknięte hist(e)oryczną paranoją, bez cienia refleksji              gdzie jesteśmy“tu i teraz”, znowu nasza rodzima hucpa,która daje nam "moralne prawo"                 ubiegać się nieustannie, po wsze czasy i na wieki wieków o “status   pokrzywdzonego” i jechać na tym przez następne stulecia. Nie muszę mówić,                                              że reakcją na ów wpis  była lawina lajkówi pochwał za celność sądu  od osób o wiele             starszych od autora ale i  jego rówieśników . Strach się bać.
Najbardziej wstrząsnęło mną owo jakże niechrześcijańskie( młody                                                człowiek  jest z bardzo religijnego domu) dzielenie ludzi na tych tych godnych                                       współczucia i  tych wręcz przeciwnie- w zależności od tego, jakiej są nacji,                                                 a nie od tego, czego doświadczyli.

Współczuję wszystkim ludziom żyjącym w biedzie, wojnie, chorobie  i  w osamotnieniu.  Współczuję wszystkim, którzy stracili najbliższych,dach                                                  nad głową i nadzieję. 
Od współodczuwania wszystko się zaczyna.

sobota, 17 października 2015

Szkot krzepi




Przypatruję się szkockiemu ludkowi z sympatią i zaciekawieniem.Moim głównym- choć nie jedynym- polem do obserwacji jest komunikacja miejska, a konkretnie autobusy, bo w Edynburgu metra nie ma, a tramwaj tylko jeden- natomiast odwieczne brytyjskie piętrusy mają się dobrze i są tak samo  stałym elementem krajobrazu jak do niedawna czerwone budki telefoniczne i “bobby” z gwizdkiem i w charakterytycznym kasku.
Był kiedyś taki przedwojenny film, którego tytułu nie pamiętam, gdzie jedna z głównych bohaterek, pochodząca z Radomska, a wizytująca rodzinę w stolicy,co i rusz powtarzała nie mogąc się nadziwić stołecznym obyczajom: “U nas w Radomsku? To nie do pomyślenia!”. Nazbierało mi się parę rzeczy “nie do pomyślenia”, które jednocześnie stały się dla mnie cenną nauką do natychmiastowego  zastosowania.
Z pewnością Szkoci mogliby się wielu rzeczy od nas nauczyć- jak choćby gotowania, natomiast nam bardzo przydałoby się przejąć od nich trochę swobody i życzliwości w codziennych, międzyludzkich kontaktach-nie mówiąc o uśmiechu i nieodłącznym “sorry”.
Mam przed oczami taki obrazek w autobusie: przed nami siedzi pan na oko między 40 a 50, ma w  ręku portfel i nagle z tego portfela turla mu się gdzieś na podłogę jakiś pieniążek. Pan kładzie się na środku autobusu na podłodze i zaczyna poszukiwania,ochoczo pomagają mu w tym siedzące za nami starsze panie,bo okazuje się że to właśnie pod  ich siedzenia wturlało mu się...5 pensów. Pan  wczołguje się nieledwie pod nogi pań, łowi wreszcie ruchliwą pięciopensówkę, wszyscy oddychają z ulga, wymieniają się wieloczłonowym łańcuchem “thanks” i “sorry”, kierowca zatrzymuje się na  przystanku,czeka cierpliwie aż pan schowa cudem ocaloną monetę do portfela, jeszcze przez szybę  następuje wymiana uśmiechów i autobus odjeżdża...
Żeby dorosły człowiek kładł się na środku autobusu bez krzty zażenowania po to, żeby odzyskać  jakiś psi grosz ? U nas? Nie do pomyślenia.


Innym razem stoimy sobie na przystanku Bus Station w jednym z urokliwych, szkockich miasteczek, czekając na autobus mający nas zawieźć do Edynburga.Siadamy na końcu autobusu, a przed nami  mości się mocno starszy pan- sądząc po ekwipunku- zapewne wraca z jakiejś turystycznej eskapady. Kiedy autobus rusza ,pan wstaje- uśmiecha się do nas z rozbawieniem, ale nie z zażenowaniem czy  przepraszająco i zaczyna sciągać spodnie. Okazuje się, że pod spodem ma drugą parę.  W autobusie  jest ciepło, pozbywa się  więc niewygodnego balastu i siada z jeszcze większym uśmiechem, chowając zbędne gacie do plecaka. 
Żeby dorosły człowiek przyzwoitości nie miał i przy ludziach spodnie zdejmował? U nas? Nie do pomyślenia.


W kolejnym,bardzo przyjemnym,szkockim miasteczku zwiedzamy niezwykle klimatyczny zameczek, a potem idziemy do parku, który jest doskonałym świadectwem powszechnej opinii, że Brytyjczycy to mistrzowie sztuki ogrodniczej. W parku jest staw, a wzdłuż stawu stoją ławeczki, a na ławeczkach grzeją się w słońcu pogodni, szkoccy emeryci. Z przeciwnego kierunku zmierzają w naszą stronę  starsi państwo,którzy pozdrawiają radosnym : Hello!” wszystkich, których mijają po drodze- i tych na ławeczkach i tych spacerujących, Oczywiście,kiedy dochodzą do nas,obdarzają nas ciepłym  uśmiechem i równie ciepłym: “Hello!”. Odpowiadamy najuprzejmiej,jak potrafimy.
Żeby starsi ludzie zaczepiali obcych na ulicy- przecież aż się proszą o jakieś nieszczęście! U nas.....

Nie zliczę sytuacji, w których byłam pozdrawiana i zagadywana  przez tzw. obcych  i obdarzana   przez nich uśmiechem- a to siedzę sobie przy kawie i czekam na Agatę, słoneczko grzeje, a  elegancka pani obok mówi coś o “lovely day”, okazuje się, że  też ma córkę, że została babcią,  rozmawiamy- na ile pozwala mój angielski- o tym, jak fajnie mieć córkę, żegnamy się serdecznie,  życząc sobie wspaniałego dnia i świat  staje się od razu jakby mniej kanciasty....  A to siedzę sobie  na ławeczce nad Zatoką, podbiegają do mnie trzy pieski, za którymi idzie ich pani. Kiedy mówię do niej, że pieski chyba rozumieją polski, pani patrzy na mnie z zastanowieniem i całkiem poważnie  mówi, że “bardzo możliwe, bo nie wie do kogo przedtem należały, bo są z “rescue””, a nastepnie  zaraz wychwala mój angielski,mówi, że ma polskich przyjaciół i pyta czy “dog” to po polsku  “Pi- yes”- co ja skwapliwie potwierdzam. Rozstajemy się, życząc sobie entuzjastycznie wspaniałego dnia.
I tak dalej,i tak dalej....


Szkocki ludek ma - a jakże - swoje wady. Że nie wspomnę kolejny raz o antypatii do dobrego i  zdrowego jedzenia, a za to przeogromnej admiracji dla whisky i innych mocnych trunków, o  wielkiej  niechęci do wyrzucania śmieci w miejscach do tego przeznaczonych czy o braku dbałości o wygląd i wagę, które to braki mijają dopiero gdzieś w okolicach emerytury. Ale z konkretnymi narodami jest  tak jak z konkretnymi ludźmi. Jednym- mimo ewidentnych wad- wybaczamy wszystko i jeszcze  obdarzamy ich uwielbieniem, innych- mimo bijących po oczach zalet- nie polubimy za Boga, a to, co złe,będziemy pamiętać po wsze czasy.
Ja tam Szkotom wybaczam wszystko- za to tak bardzo ludzkie połączenie oczywistych wad z oczywistymi zaletami.