Przypatruję się szkockiemu ludkowi z sympatią i zaciekawieniem.Moim głównym- choć nie jedynym- polem do obserwacji jest komunikacja miejska, a konkretnie autobusy, bo w Edynburgu metra nie ma, a tramwaj tylko jeden- natomiast odwieczne brytyjskie piętrusy mają się dobrze i są tak samo stałym elementem krajobrazu jak do niedawna czerwone budki telefoniczne i “bobby” z gwizdkiem i w charakterytycznym kasku.
Był kiedyś taki przedwojenny film, którego tytułu nie pamiętam, gdzie jedna z głównych bohaterek, pochodząca z Radomska, a wizytująca rodzinę w stolicy,co i rusz powtarzała nie mogąc się nadziwić stołecznym obyczajom: “U nas w Radomsku? To nie do pomyślenia!”. Nazbierało mi się parę rzeczy “nie do pomyślenia”, które jednocześnie stały się dla mnie cenną nauką do natychmiastowego zastosowania.
Z pewnością Szkoci mogliby się wielu rzeczy od nas nauczyć- jak choćby gotowania, natomiast nam bardzo przydałoby się przejąć od nich trochę swobody i życzliwości w codziennych, międzyludzkich kontaktach-nie mówiąc o uśmiechu i nieodłącznym “sorry”.
Mam przed oczami taki obrazek w autobusie: przed nami siedzi pan na oko między 40 a 50, ma w ręku portfel i nagle z tego portfela turla mu się gdzieś na podłogę jakiś pieniążek. Pan kładzie się na środku autobusu na podłodze i zaczyna poszukiwania,ochoczo pomagają mu w tym siedzące za nami starsze panie,bo okazuje się że to właśnie pod ich siedzenia wturlało mu się...5 pensów. Pan wczołguje się nieledwie pod nogi pań, łowi wreszcie ruchliwą pięciopensówkę, wszyscy oddychają z ulga, wymieniają się wieloczłonowym łańcuchem “thanks” i “sorry”, kierowca zatrzymuje się na przystanku,czeka cierpliwie aż pan schowa cudem ocaloną monetę do portfela, jeszcze przez szybę następuje wymiana uśmiechów i autobus odjeżdża...
Żeby dorosły człowiek kładł się na środku autobusu bez krzty zażenowania po to, żeby odzyskać jakiś psi grosz ? U nas? Nie do pomyślenia.
Innym razem stoimy sobie na przystanku Bus Station w jednym z urokliwych, szkockich miasteczek, czekając na autobus mający nas zawieźć do Edynburga.Siadamy na końcu autobusu, a przed nami mości się mocno starszy pan- sądząc po ekwipunku- zapewne wraca z jakiejś turystycznej eskapady. Kiedy autobus rusza ,pan wstaje- uśmiecha się do nas z rozbawieniem, ale nie z zażenowaniem czy przepraszająco i zaczyna sciągać spodnie. Okazuje się, że pod spodem ma drugą parę. W autobusie jest ciepło, pozbywa się więc niewygodnego balastu i siada z jeszcze większym uśmiechem, chowając zbędne gacie do plecaka.
Żeby dorosły człowiek przyzwoitości nie miał i przy ludziach spodnie zdejmował? U nas? Nie do pomyślenia.
W kolejnym,bardzo przyjemnym,szkockim miasteczku zwiedzamy niezwykle klimatyczny zameczek, a potem idziemy do parku, który jest doskonałym świadectwem powszechnej opinii, że Brytyjczycy to mistrzowie sztuki ogrodniczej. W parku jest staw, a wzdłuż stawu stoją ławeczki, a na ławeczkach grzeją się w słońcu pogodni, szkoccy emeryci. Z przeciwnego kierunku zmierzają w naszą stronę starsi państwo,którzy pozdrawiają radosnym : “Hello!” wszystkich, których mijają po drodze- i tych na ławeczkach i tych spacerujących, Oczywiście,kiedy dochodzą do nas,obdarzają nas ciepłym uśmiechem i równie ciepłym: “Hello!”. Odpowiadamy najuprzejmiej,jak potrafimy.
Żeby starsi ludzie zaczepiali obcych na ulicy- przecież aż się proszą o jakieś nieszczęście! U nas.....
Nie zliczę sytuacji, w których byłam pozdrawiana i zagadywana przez tzw. obcych i obdarzana przez nich uśmiechem- a to siedzę sobie przy kawie i czekam na Agatę, słoneczko grzeje, a elegancka pani obok mówi coś o “lovely day”, okazuje się, że też ma córkę, że została babcią, rozmawiamy- na ile pozwala mój angielski- o tym, jak fajnie mieć córkę, żegnamy się serdecznie, życząc sobie wspaniałego dnia i świat staje się od razu jakby mniej kanciasty.... A to siedzę sobie na ławeczce nad Zatoką, podbiegają do mnie trzy pieski, za którymi idzie ich pani. Kiedy mówię do niej, że pieski chyba rozumieją polski, pani patrzy na mnie z zastanowieniem i całkiem poważnie mówi, że “bardzo możliwe, bo nie wie do kogo przedtem należały, bo są z “rescue””, a nastepnie zaraz wychwala mój angielski,mówi, że ma polskich przyjaciół i pyta czy “dog” to po polsku “Pi- yes”- co ja skwapliwie potwierdzam. Rozstajemy się, życząc sobie entuzjastycznie wspaniałego dnia.
I tak dalej,i tak dalej....
Szkocki ludek ma - a jakże - swoje wady. Że nie wspomnę kolejny raz o antypatii do dobrego i zdrowego jedzenia, a za to przeogromnej admiracji dla whisky i innych mocnych trunków, o wielkiej niechęci do wyrzucania śmieci w miejscach do tego przeznaczonych czy o braku dbałości o wygląd i wagę, które to braki mijają dopiero gdzieś w okolicach emerytury. Ale z konkretnymi narodami jest tak jak z konkretnymi ludźmi. Jednym- mimo ewidentnych wad- wybaczamy wszystko i jeszcze obdarzamy ich uwielbieniem, innych- mimo bijących po oczach zalet- nie polubimy za Boga, a to, co złe,będziemy pamiętać po wsze czasy.
Ja tam Szkotom wybaczam wszystko- za to tak bardzo ludzkie połączenie oczywistych wad z oczywistymi zaletami.
Witaj Monisiu!
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam Twoja Recenzje o Szkotach....zainteresowalo mnie jacy ludzie,jakie jest tam zycie.
Czyli,z jednej strony chodzi mi o tolerancje wobec ludzi czy to biednych,czy tez chorych.Cudowna sprawa.....nie bede komentowac jak jest u nas.
Z drugiej strony Nie maja wrodzonej elegancji.
No coz-nie wszstkiego mozna od kudzi oczekiwa.
Ale generalnie jest Tobie wraz z Rodzina tam dobrze...tak mysle.
Moze sie kiedys doczekam dalszych wrazen .Co dzien przyniesie.
Opisuj bedziemy czytac.
Pozdrawiam
AH Necki