poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Szkocja pod psem






Kiedy idziemy wzdłuż Zatoki, to przed nami, za nami i wokół nas biegną, skaczą i bawią się Ciapki, Gapcie i Fafiki, a po ichniemu Millie, Billie albo Bobby. Towarzyszą     spacerowiczom, biegaczom, rowerzystom, wózkom inwalidzkim, dzieciom, staruszkom i innym psom.
     

 Czasami  na jednego pana lub pańcię przypadają dwie albo i trzy  sztuki- różnej maści,płci i rasy, choć przeważają odmiany  miejscowe, takie jak border collie czy corgie .Rekordowa  ilość- to jak do tej pory siedem egzemplarzy na jedną panią  wyprowadzaczkę(bo chyba nie właścicielkę). 





      Rzadko który  psiak jest na smyczy, a kaganiec to już zupełny rarytas.  Wszystkie tutejsze psy są przyjazne wobec ludzi i siebie  nawzajem, a właścicielom obce jest pytanie, skierowane    do  innego właściciela: "To chłopczyk czy dziewczynka?"-  zadane po to, żeby ewentualnie uniknąć konfliktu  "jednopłciowców". 
   Jeśli jakiś piesek zanadto okazuje komuś obcemu  sympatię, to oczywiście usłyszymy zaraz odwieczne  "Sorry" okraszone przyjaznym uśmiechem.  Nie zauważyłam,żeby jakakolwiek  Millie czy Billie próbowała łapać za nogawki rowerzystów,  nie  słyszałam też warczenia w wydaniu  szkockich czworonogów ani też ich właścicieli-      co najwyżej  radosne poszczekiwanie i popiskiwanie  albo dowcipkowanie w wydaniu tych drugich. 

 Standardowym wyposażeniem właściciela jest          specjalny  kijek do rzucania piłki, w najgorszym razie      sama  piłka  tenisowa. 

           Psy biegają luzem po plaży, skaczą do wody,  chodzą po murku i ganiają się z innymi psami.

Kiedy tak idziemy wśród tych rozhasanych zwierzaków- zagadujemy co i rusz zarówno właścicieli jak i             ich pupili - czujemy się bezpiecznie, jest miło i sprawia nam  radość  uczestniczenie w tej ludzko- psiej symbiozie.
Nie wiem  do końca w czym tkwi zagadka takiego,           a nie innego stanu rzeczy- czy psia kondycja jest   odzwierciedleniem kondycji ludzkiej, czy chodzi może            o  zwykłe poczucie odpowiedzialności, a może          poczucie  wspólnoty, że "wszystkie psy nasze są"- tak czy inaczej  jest to jeden z tych uroków Szkocji, który z chęcią  przeszczepiłabym na nasz grunt.



PS.Oczywiście mam  na tym tle kompleksy, bo nasza  warszawska Mimcia ma maniery Burka wioskowego              i      nijak  nie nadawałaby się na gromadne pieskie        życie   tu w Szkocji. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz