Podkreślałam niejednokrotnie, że w Szkocji czuję się dobrze, że Szkoci to naród życzliwy i otwarty.
Byłabym nieszczera,gdybym przekonywała, że czuję się tu dobrze zawsze i wszędzie.
Mam za sobą- oby rzeczywiście- czas nostalgii, poczucia obcości i rozdarcia.
W listopadzie- miesiącu znanym ze zgubnego wpływu na kondycję psychiczną- dotknęła mnie boleśnie kwestia nieobecności tam, gdzie chciałabym być obecna.
Nie było mnie 1 listopada na Powązkach,nie było na pogrzebie Babci Marianny, nie uczestniczyłam w corocznym spotkaniu rodzinnym Farynów.
Potrząsnęło mną to bardziej niżbym chciała przyznać.
Tygodniami wałkowałam w sobie pytanie: gdzie bardziej chcę być- w Warszawie z Agatą bez Wiesia czy w Edynburgu z Wiesiem i Agatą. To jak wybór między dżumą a cholerą.
Czy życie w Edynburgu to nie zawrócenie z drogi samodzielności, do jakiej przygotowywana była Agata, czy oddalenie od rodziny i przyjaciół nie spowoduje utraty tych jakże cennych dla nas kontaktów, czy powrót po jakimś czasie na dobre do Warszawy nie spowoduje tego, o czym piszą wszyscy emigranci i ekspaci- że nigdzie nie jest się u siebie.
Nie byłabym sobą, gdybym nie szukała pomocy w odpowiedzeniu sobie na te pytania, gdybym nie kierowała się zaszczepioną samej sobie zasadą “jeśli nie wiesz co robić- wyjdź z domu”. Obniżenie nastroju jest dla mnie groźne, jest sygnałem alarmowym- że trzeba wstać i się ruszyć.
Znalazłam ludzi i miejsca, gdzie poczułam się zrozumiana, a jednocześnie dotarło do mnie, że każdy, z każdej strony świata ma swój tobołek problemów. Mój jeszcze nie jest taki ciężki.
W zadumę wprawiło mnie to, co usłyszałam od uczestników jednego z bardzo multikulturowych spotkań: "Urodziłem się w Bangladeszu, dorastałem w Hiszpanii, a od 10 lat jestem w Szkocji. Żadnego kraju nie znam dobrze".
Moja tęsknota za Warszawą przybrała w listopadzie prawie postać obsesji. Przed oczami miałam jeden obrazek: okno w kuchni na Symfonii- miejsce, gdzie z racji lekcji spędzałam najwięcej czasu- zaśnieżone gałęzie, a na nich sikorki. Widok najbliższy memu sercu.
Okazało się również, że pewne daty i związane z nimi rytuały dalej nadają mojemu życiu sens i rytm.
Mam już pewną wizję,cochciałabym zmienić, żeby tej tęsknocie ulżyć.
Czy odpowiedziałam sobie na któreś z postawionych w listopadzie pytań?
Czy pozbyłam się wątpliwości?
Racjonalizm i praktycyzm nigdy nie był moją mocną stroną. Nie umiałabym sobie na przykład wymierzyć i wyważyć argumentów za i przeciw.
Jedyną tak naprawdę odpowiedzią,jaką mogę sobie dać, jest ta, że to właśnie Edynburg jest w tej chwili miejscem, gdzie my- cała nasza trójka - możemy się kochać i nie musieć tęsknić za sobą.
I to tyle.
Albo aż tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz