poniedziałek, 21 grudnia 2015

O Elke

Obraz naszej szkockiej egzystencji byłby niepełny, gdyby zabrakło w nim Elke. Elke z Hannoveru. Stanowimy we dwie bardzo wyrazisty przykład polsko- niemieckiego porozumienia. Nie pojednania- bo obie na szczęście jesteśmy  reprezentantkami tego pokolenia, które po raz pierwszy miało szansę oderwania się od wojennej traumy i rozpoczęcia  dialogu na zupełnie innym fundamencie.
Obie często podkreślamy, że nasze sąsiedztwo jest: "Geschenk Gottes" (to moja interpretacja jako osoby wierzącej inaczej) albo "nadzwyczajnym przypadkiem" (to Elke: rebeliantka i ateistka).
Łączy nas wiele, można powiedzieć, że o wiele więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy w tym samym wieku, mamy podobne zapatrywania na rzeczywistość, podobne gusta kulturalne, a nawet podobne doświadczenia, jeśli chodzi sposób wychowania w domu. To poczucie podobieństwa pozwala nam szybko przechodzić do spokojnego kultywowania przyjaźni ze stanu osłupienia: jej nad moimi jakże "polskimi" cechami i zachowaniami, a moim zdumieniem nad tym, że coś w jej wydaniu może być tak "typisch deutsch".

W przypadku Elke mogę liczyć zawsze na to, co dla mnie w relacji z drugim człowiekiem jest najważniejsze- na szczerą rozmowę. Bez względu na to, o czym rozmawiamy- czy to są nasze problemy finansowe, czy moje kłopoty zdrowotne, czy rozterki związane z Agatą- zawsze czuję się życzliwie i uważnie wysłuchana. Elke nie ocenia,nie krytykuje. I nie chodzi tylko o krytykę werbalną. Elke nie przewraca oczami,nie ma zaciętych ust i nie pomija tematu milczeniem,pełnym dezaprobaty. To sprawia, że w relacji z nią czuję się bezpieczna i spokojna. Bardzo to sobie cenię.
My ze swej strony dajemy jej wsparcie techniczne. Wiesio wnosi rower, Agata pomaga w ogrodzie, a ja towarzyszę w nieustannych zmaganiach z komputerem i nad ulepszeniem recyclingu .
Rozmawiamy o sprawach światopoglądowych. Czasy temu sprzyjają. To Elke mówi, że kiedy widzi neonazistowskie demonstracje w Niemczech, to wyłącza telewizor, bo nie może na to patrzeć.                  To Elke co drugą sobotę zajmuje zajmuje się polskim,autystycznym dzieckiem zupełnie za darmo. To Elke stawia w Mikołajki pod naszymi drzwiami własnoręcznie wykonany stroik z rozmarynu.             I to Elke zaprasza nas na sakramentalne "Kaffee und Kuchen" przy stole nakrytym jak na przyjęcie rodziny królewskiej.
To również Elke próbuje przekonać nas, że możemy w naszej garderobie trzymać jej starą kosiarkę (na wszelki wypadek, gdyby nowa się popsuła). To Elke w szale praktycyzmu prosi Wiesia o załatanie swoich dżinsów  (przy pomocy innych starych dżinsów), bo w przedszkolu, gdzie pracuje, czasami musi robić coś na kolanach. I to Elke nie może pogodzić się z tym, że w naszym mieszkaniu nie ma klamki w drzwiach do salonu i za każdym razem,kiedy nas odwiedza, sprawdza czy coś się w tej kwestii nie zmieniło.
Ale też nikt, kogo znałam do tej pory, nie potrafi tak łatwo zdystansować się do swoich przywar- czyli odpuścić i dać żyć innym.
Ja ze swej strony serwuję jej różnego rodzaju przejawy słowiańskiego luzactwa w myśl odwiecznego motto: "jakoś to będzie", zamiłowanie do świętowania wszystkiego, co się da oraz infantylizm i poczucie humoru tam,gdzie nie jest konieczne poczucie odpowiedzialności i powaga.
I tak sobie koegzystujemy między drugim a trzecim piętrem.Elke- poszukująca we wszystkim sensu i ja- wiecznie poszukująca piękna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz