Jutro zaczyna się w Edynburgu Międzynarodowy Festiwal
Opowiadania Historii (Storytelling) czy też ładniej Festiwal Opowieści, bo jak
się okazuje wszelkie gawędy czy bajania wracają do łask, a ludzie chcą być słuchani i słuchać.
Bo przecież- jak wiadomo- każdy ma swoją opowieść…
Moja szkocka opowieść zaczęła się równo cztery miesiące temu
i nawet miałam zamiar po upływie symbolicznych „stu dni” zrobić podsumowanie,
ale na przeszkodzie stanęła technika. Jestem uzależniona od klawiatury
komputera i od przekazywania światu w czasie rzeczywistym swoich przeżyć, spostrzeżeń
i migawek. Uzbierało się już więcej niż 100 dni, a i obserwacji tez niemało.
Pierwsze pytanie, jakie sobie zadałam to, czy czuję się w
Szkocji dobrze. Tak, czuję się dobrze i to nie tylko dlatego, że jako rodzina
jesteśmy razem. Czuję się tu dobrze na ulicy, w sklepie, w muzeum czy w
kawiarni i- jak dotąd- nie doświadczyłam jakiegoś dojmującego poczucia obcości.
Nie wiem na czym ten fenomen polega, choć wiem, że podobne odczucia ma wielu
Polaków i nie tylko Polaków. Mogę tylko przypuszczać, że dzieje się tak
dlatego, że Szkotom bardzo daleko jest do tego wyidealizowanego u nas „Zachodu”,
do którego – nie wiedzieć po co- aspirujemy. Nic tu nie jest sterylne, dopięte
na ostatni guzik czy akuratne. Kiedy moja młoda znajoma napisała, że zazdrości
mi, że mogę przebywać w „czystym, uporządkowanym i dobrze zarządzanym kraju”-
to zdumiałam się, że do dziś mogą jeszcze u nas funkcjonować takie mity, które
ja pamiętam z PRLu.
Nie będę się rozpisywać w szczegółach o moich perypetiach
związanych z pralką, licznikiem elektrycznym czy Internetem- mogłabym
edynburskiemu festiwalowi dostarczyć niejednej „story”- dość na tym, że
paradoksalnie w owej „swojskości o ludzkim obliczu” chyba czujemy się jak u
siebie i nie musimy mieć kompleksów. Jeśli jeszcze do tego dołoży się magiczne,
wszechobecne słowo- klucz do kodu zachowań społecznych- a mianowicie „sorry”-
to Szkocja i Edynburg jawią się jednymi z najmilszych miejsc na ziemi.
Kolejne pytanie, jakie sobie zadałam, to czego mi brakuje w
Edynburgu. Otóż w Edynburgu najbardziej brakuje mi Warszawy. Moi Rodzice znaleźli
się po wojnie w Opolu, po krótkim czasie wrócili do Warszawy, bo- jak mówili- Warszawa
śniła im się po nocach. Mnie nie tyle
się śni, co raczej pojawia się natychmiast w chwilach zadumy czy relaksu.
Pierwszy raz jestem tak długo poza domem i tęsknię za miejscami, klimatami,
zapachami i smakami. Poza tym- jak każdy rodowity warszawiak- mam do swojego
miasta stosunek niezwykle sentymentalny i osobisty- i fakt, że nie było i nie
będzie mnie w dwóch dniach najintensywniejszego doświadczania warszawskości-
tj. 1 sierpnia i 1 listopada- napawa mnie nostalgią.
Warszawa i Edynburg- to dwie stolice o podobnej liczbie
mieszkańców. Warszawa jest miastem zdecydowanie czystszym, nowocześniejszym i
wygodniejszym do życia. Edynburgowi obce są takie wymysły jak ścieżki rowerowe,
veturilo, metro czy sortowanie śmieci. Edynburg jest pięknym miastem, o
wspaniałej atmosferze, wpisanym na listę dziedzictwa światowego. Jednak-mimo
ogromnej sympatii do Szkotów, muszę z przykrością stwierdzić, że Edynburg jest
po prostu brudny . Mam nawyk fotografowania wyłącznie rzeczy pięknych, ale powstał
mi w głowie taki zamysł, żeby zrobić album pod nazwą „Lewa strona Edynburga”.
Mój sąsiad z Symfonii powiedział, że Edynburg to takie trochę „bandyckie miasto”.
Chyba wiem co miał na myśli, ale tu nawet bandyci mówią „sorry”…
Kolejna kwestia do której spróbuję się odnieść to Polak w
Szkocji. Uogólnienia to ryzykowna sprawa, ale jedno po czterech miesiącach mogę
stwierdzić: wszyscy Polacy, z którymi się tu zetknęłam mają jedną cechę
wspólną: narzekają na Polaków. Jeśli chodzi o nasze osobiste doświadczenia- to
spektrum jest szerokie- od bardzo pozytywnych po te, w których spełnia się
najczarniejszy sen o „rodaku zagranicą”. Tak czy inaczej mój egalitaryzm nie
raz był wystawiony na ciężką próbę i bardzo się musiałam zmagać ze sobą, żeby
nie określać kogoś z mojej nacji słowem „wiocha” czy „burak”.
Tutaj- w tyglu narodów- podkreślanie swojej narodowości jako
czegoś nadzwyczajnego i odmiennego jest po prostu nie na miejscu. Tożsamość
narodowa ulega przetasowaniu- jeśli już muszę się czuć jako reprezentantka
jakiejś szerokości geograficznej, to tu najbardziej czuję się Warszawianką i
Europejką, a jeszcze bardziej Earth Citizen. To bardzo ożywcza świadomość- to
tak, jakby pozbyć się jakiegoś balastu, żeby nie powiedzieć garbu.
Tak czy inaczej wdzięczna jestem losowi, że przyszło mi
doświadczać w drugiej połowie życia innych krajobrazów, nowych ludzi i miejsc.
Dzięki temu, mając tyle lat ile mam, ciągle jeszcze mogę powiedzieć, że w życiu
wszystko może się zdarzyć.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz