Mimo zaawansowanej średniowieczności świat mnie w dalszym ciągu - a nawet coraz bardziej- zachwyca, zaskakuje i oczarowuje.
Fotografuję to, co wydaje mi się piękne.
Przyroda fascynuje mnie najbardziej- staję się coraz bardziej człowiekiem Natury, a coraz mniej Kultury (choćby nie wiem jak obrazoburczo to zabrzmiało), a najmniej Cywilizacji.
Moim marzeniem jest podróż na Alaskę.
Życie mi pokazało, że można znaleźć się i znaleźć szczęście tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy.
Jestem w Edynburgu od kilku miesięcy
i gdyby ktoś roku temu mi powiedział, że ostatnią ćwiartkę mojego życia
rozpocznę od „szkockiej przygody”, uznałabym to za śmieszne i nierealne. Kiedy
się dobiega sześćdziesiątki, człowiek liczy (na) emeryturę, niańczy wnuki i
narzeka. W moim życiu na żadne z tych trzech zajęć jak na razie nie ma miejsca.
„Change is the only constant”- takie
jest motto przewspaniałej, edynburskiej wystawy “Our Dynamic Earth”- i ja się z nim
całkowicie utożsamiam.
Nie poczuwam się w żadnym wypadku do
bycia emigrantką- to pojęcie w czasach otwartych granic wydaje mi się
archaiczne.
Miejsce, w którym przyszło mi teraz
mieszkać- całe szczęście z mężem i córką- staram się w miarę możliwości „udomowić”.
Taka to już moja potrzeba, że jeśli gdzieś zatrzymuję się dłużej niż na
jeden dzień- to wiję gniazdko. Edynburg – i chyba cała Brytania- stwarza pod
tym względem wiele możliwości. Przemierzyłam już kilkakrotnie cały Sunday
Market, North Bridge, Great Junction Street oraz Kerr Street z ich Charity
Shops , gdzie znalazłam podstawki, zasłonki, poduszki, wazoniki i ramki,
ocieplające nasze mieszkanie.
Sytuacja, której doświadczam, ma
chyba coś wspólnego z przeżyciami pionierów. Budujemy tu naszą egzystencję, zaczynając
prawie od zera i raptem okazuje się, że obywamy się bez bardzo wielu rzeczy,
które w Warszawie wydawały się niezbędne. Wystarczą dwa ręczniki, prane na
zmianę, a nie dziesięć, z mężem mieszczę się z ciuchami w jednej małej szafie,
a nie w dwóch przepastnych „komandorach”. Jedzenie się nie marnuje, a taka
rzecz, jak opakowanie po lodach, zyskuje kolejne, wielokrotne zastosowanie. To
bardzo ożywcze i praktyczne- swego rodzaju recycling i minimalizm w jednym.
Oswajam też edynburską rzeczywistość
za pomocą aparatu fotograficznego- w Edynburgu jest co fotografować, teraz w
czasie Fringe, ale też poza sezonem. Mam oczywiście swoją „Galerię Typów Szkockich”, obrazki z Fringe i nostalgiczne widoki znad Zatoki. Obwieszam nimi
ściany w naszym szkockim mieszkaniu, żeby oczy przywykły i do takich
krajobrazów, a nie tylko do mazowieckich wierzb…Kto wie, ile czasu przyjdzie mi
tu mieszkać, ile razy wracać, a chciałabym wracać tak jak do Warszawy- czyli do
domu.
Tęsknota za Warszawą, psem i
mieszkaniem- a jakże pojawia się i pozwalam jej swobodnie płynąć, nie upychając
rozpaczliwie na dnie świadomości.
Żeby się poczuć bardziej u siebie,
staramy się wszyscy troje istnieć w życiu małej wspólnoty, jaką są mieszkańcy naszego
domu. Doglądamy wspólnie ogrodu, zbieramy śmieci przy naszym ogrodzeniu,
pilnujemy grafiku wystawiania pojemników i myjemy klatkę schodową.
Kiedy przyjeżdża się w nowe miejsce,
trudno się oprzeć porównaniom, choć z mojego punktu widzenia prowadzą one
donikąd. Równie dużo z tego, co w Polsce, przeniosłabym do Szkocji i odwrotnie.
Kiedyś rozmawiałam w Polsce z
Chorwatką, która uciekła do nas przed wojną na Bałkanach i zapytałam ją, jak
się odnalazła tu w Polsce? Odpowiedziała mi, że sposób jest jeden- szanować
obyczaje kraju, w którym chce się zamieszkać. Ja też tak to widzę- oczami
późnej „emigrantki” w późnym wieku.
PS. I jeszcze anegdota:
Szłam sobie dzisiaj
naszym stałym szlakiem spacerowym nad Zatokę wzdłuż płotu, za którym są
chaszcze, zagajniki i generalnie dziki teren. Mijała mnie pani z pieskiem,
pozdrowiłyśmy się uprzejmie, bo taki tu miły obyczaj, i pani zagadała coś do
mnie w miejscowym dialekcie, którego ja ani w ząb (dodam, że nie chodzi o
angielski). Poprosiłam ją grzecznie, żeby powtórzyła slowly, bo ja jestem
stranger. Pani się zasępiła, pokazując na teren za płotem:
"Mhm....deer.....family......RUDOLPH THE RED NOSE!"
No i od razu rozumiałam.:))